Należę do tych osób, które na treningu wygodę cenią ponad wszystko. Nie cierpię kiedy mi coś dokucza, zjeżdża, podnosi, uciska albo lata. Dlatego pod kątem komfortu, każdy element garderoby wybieram bardzo starannie i nie uznaję kompromisów. O ile dość szybko znalazłam idealnie przylegający top, legginsy dopasowane prawie jak własna skóra i buty, które niemal same biegają, to ogromnym problemem okazały się drobiazgi. Te małe elementy, o których na codzień nawet nie myślimy, a ich brak dostrzegamy dopiero w krytycznych momentach. Wiecie, że najwięcej kłopotu miałam z okiełznaniem włosów? Kto by pomyślał, że trening lub zawody można położyć przez fryzurę ? Chociaż może fryzura to w tym przypadku dość szumne określenie. Artystyczny nieład, swobodny rozgardiasz, chaos na szeroka skalę… tak w wielkim uproszczeniu można nazwać to co jest na mojej głowie podczas treningu. Niestety poza treningiem często też. Nie będę ukrywać. Mistrzem wyrafinowanych fryzur nigdy nie byłam. Za to mogę kandydować na miss bałaganu na głowie lub królową kitek i kucyków. Zapewniam Was, że obstawiam czołówkę z dużą szansą na podium. W trakcie treningu najbardziej irytuje mnie kiedy na twarz spadają mi włosy. Są wszędzie! Spadają na wilgotne czoło. Chętnie włażą w oko. A apogeum szału osiągam, kiedy kosmyk spada mi skropioną potem twarz i zaczyna łaskotać. Jestem wtedy bezbronna, bo w dłoniach np. trzymam dwa ciężkie hantle. Mogę próbować go zdmuchnąć, ale on zawsze powraca. Mogę go strząsnąć hantlą, ale ryzykuje utratę nosa. Ostatecznie muszę przerwać serię, rzucić z hukiem ciężar o podłogę i nieposłuszny kosmyk okiełznać. A on i tak po minucie wróci na miejsce, z którego go przed momentem zabrałam. Podobnie jest na treningu biegowym. Po 3 kilometrze z mojego misternie wykonanego, idealnie wylizanego kucyka zaczynają wyłazić, niczym dżdżownice po deszczu, kosmyki włosów. Ja zaczynam wyglądać jak czupiradło i zamiast skupiać się na prawidłowej pracy rąk podczas biegu to nerwowo strącam loki, które przysłaniają mi pół świata. Szukałam rozwiązań. Rynek obfituje w opaski, gumki, spinki i kokardki, ale są one świetnym rozwiązaniem dla statycznych dam, a nie dla kobiet aktywnych fizycznie. Uwierzcie, starłam się je przysposobić, ale więcej było z tego kłopotu niż wygody. W końcu trafiłam na opaski dedykowane sportowcom. Może na tak szumne miano jak sportowiec nie zasługuję, ale czy moje włosy są mniej kapryśnie niż włosy sportowej ikony? Nie sądzę! Dlatego postanowiłam spróbować. W sumie… co mi szkodzi?! Tak zaczęła się moja przygoda z Ivybands. Na pierwszy rzut oka to zwykła opaska. Ładna, kolorowa, ale nie bardzo potrafisz stwierdzić na czym polega jej innowacyjność. Zdanie zmienisz kiedy ją przymierzysz. Wtedy się troszkę zdziwisz, bo gdzie ją założysz tam zostanie. Zazwyczaj opaski mają tendencję do wędrowania po całej głowie. Czasem wystarczy, że poruszysz powieką, a skrupulatnie ułożony kawałek materiału zdąży się ześlizgnąć. Tutaj nie musisz się tego obawiać. Część opaski stanowi gumka, dzięki której całość świetnie dopasowuje się do kształtu głowy. Nieważne czy jest ona bardziej okrągła, czy owalna. Wszystko będzie pasowało jak trzeba. Najbardziej zastanawiające jest jednak to, dlaczego zostaje ona na swoim miejscu. Sekret tkwi w tym czego nie widać. Odpowiedź na swoje pytanie znalazłam dopiero po wewnętrznej stronie. Z zewnątrz opaska jest śliska, ale od środka wyścielona jest delikatnym „meszkiem”. Producent nazywa to “unikatową wyściółką z materiału kompozytowego, Velvet.” Zapewnia także, że: “Zastosowany materiał został opracowany po 2 latach badań i opatentowany na całym świecie” oraz “został opracowany przez absolwentów Harvardu i wielokrotnie testowany przez przez najlepszych sportowców, zwycięzców maratonów i osoby aktywne fizycznie”. Dla mnie to akurat mało istotne czy materiał jest kompozytowy czy nie, ale działa. Biegam w Ivybands ponad trzy miesiące, więc zdążyłam wypróbować je przy różnej pogodzie. Raz przypadkowo opaska zaplątała się w pralce, wiec mogę przynać, że pierze się dobrze i nie farbuje. Zaliczyłam w nich również starty w zawodach. Nie zawiodła mnie. Opaski są dostępne w trzech szerokościach: 1,5 cm, 2 cm (wersja odblaskowa) i 2,5 cm. Jeśli chodzi o funkcjonalność to szerokość nie ma żadnego znaczenia. Wszystkie trzymają się jednakowo dobrze. Oferowane są w szerokiej gamie kolorystycznej. Przypuszczam, że każda z nas znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Cena też jest przystępna. Opaska to koszt niespełna 25 PLN. Dzięki temu, że marka nie jest jeszcze zbyt popularna w Polsce, mamy szansę na zakup unikatowego produktu, który się wyróżnia. Dla mnie to istotne, bo lubię mieć gadżety inne niż wszyscy. Bardzo cieszy mnie fakt, że producent pomyślał o bezpieczeństwie i zaprojektował opaskę odblaskową specjalnie dla kobiet, które trenują po zmroku. Nie wiem czy pamiętacie, ale swego czasu napisałam dla Was tekst “Jak Cię widzą… takie Twoje bezpieczeństwo!” [czytaj TUTAJ] Tłumaczyłam w nim jak w domowych warunkach sprawdzić jakość elementu odblaskowego. Test z telefonem komórkowym wypadł pozytywnie. Odblaski na opasce są dobrej jakości i nie zawiodą w ciemnościach. Autor: Ilona Brusiło – trener bbL Warszawa, mamyruszamy.pl