Hej rozbiegana rodzino bbl!
Mam wielką nadzieję, że na ostatnich zajęciach zdecydowana większość z Was dała przekonać się trenerom, że absolutną podstawą struktury treningu ( nie tylko amatora) powinno być spokojne bieganie w I zakresie. Niski puls, spokojne tempo i duży komfort w czasie biegu – to tak dla przypomnienia 🙂
Oczywiście co jakiś czas potrzebujemy nieco mocniejszych bodźców, żeby krzywa naszej formy mogła powoli, ale konsekwentnie podążać do góry. Tylko co zrobić jeżeli interwały, mówiąc delikatnie, nie są naszym ulubionym środkiem treningowym, a po biegu ciągłym w III zakresie przez następne trzy dni nie możemy patrzeć na buty do biegania?
Tu z pomocą przychodzi nam Fartlek. To fantastyczny środek treningowy rodem ze Szwecji. Według mnie bardzo niedoceniany i zdecydowanie za rzadko używany, szczególnie w wymiarze amatorskim. Jeżeli mogę pozwolić sobie na odrobinę prywaty, to absolutnie jeden z moich ulubionych treningów. Szczególnie w okresie, gdy jestem już zmęczony sztywnym zaszufladkowaniem mojego biegania w ciągli liczb, ilości powtórzeń, długości przerw wypoczynkowych i wielu innych zmiennych. I wtedy, gdy na konstruowanie kolejnej jednostki treningowej zwyczajnie nie mam ochoty, a czasem koncepcji…
Współczesne technologie sprawiły, że już jakiś czas temu daliśmy zamknąć się w sztywnych ramach pomiarów. Nasze zegarki i aplikacje w smartfonach z coraz większą precyzją określają prędkość, tempo, dystans, puls, kadencję, VO2max, różnicę wzniesień i wiele innych parametrów. To czynni nasze bieganie bardzo przejrzystym, żeby nie powiedzieć … sterylnym. Mało tego; nasz zegarek wie ( lepiej od nas?) kiedy i jak długo mamy odpoczywać oraz jaki wynik osiągniemy za dwa tygodnie startując w półmaratonie. A gdzie w tym wszystkim jesteśmy my? Rygor, schemat, presja wyniku. Nie czujecie się trochę jak chomiki zamknięte w klatce, biegające całe życie w swoim (błędnym) kole?
Fartlek to duchowe błogosławieństwo dla biegaczy, którzy pogubili się w świecie liczb. To psychiczny detoks i chwilowe przerwanie pewnego procesu. To trening wyzwolony, spontaniczny, wyjęty z jakichkolwiek ram i przede wszystkim niebezpiecznie przyjemny w czasie realizacji.
Aż grzech nie spróbować, co ? 🙂

Na początek 10 min trucht i klasyczna rozgrzewka zakończona 2-3 rytmami na odcinku 60 metrów. Po tej części wstępnej uczestnicy zajęć całkowicie przejmują kontrolę nad swoim bieganiem, a trenerzy zamieniają się w obserwatorów. Lub uczestników, jeśli mają na to ochotę 🙂 Zaczynacie spokojnym biegiem. Co jakiś czas wykonacie przyśpieszenia w tylko sobie znanym tempie i na zupełnie dowolnym odcinku. Im krótszy odcinek, tym szybszy bieg im dłuższy, tym tempo odpowiednio wolniejsze – to jedyne, bardzo ogóle założenie naszego Fartleka. Biegajcie na samopoczucie. Żeby lepiej to zobrazować podam przykład: ok. 800m wolno, ok. 30 sekund bardzo szybko, ok. 4 min wolno, ok.600m szybko, ok. 1km wolno, ok. 200m bardzo szybko, ok. 5min wolno, itd… Celowo użyłem różnych miar (czas lub dystans) i dodawałem skrót „około”, żeby pomóc wam zrozumieć ideę Fartleka. Zero schematu i uporządkowania, żywiołowa zabawa z prędkościami, luz w nogach i w … głowie. Całość niech potrwa do 30 minut. Początkujący mogą zrobić to nawet w formie marszobiegu. Ciekawe kto z Was odważy się przez te pół godziny ani razu nie spojrzeć na zegarek. Zachęcam! Wiem, że będzie kusiło, ale wierzę, że dacie radę. Zaszalejcie!
Autor: Bartłomiej Osior – bbl Wydminy
