Kiedy w 1928 roku na IO w Amsterdamie Jadwiga Wajsówna jako jedyna zdobyła złoty medal dla polskiej reprezentacji, Janusz Kusociński powiedział: – Ambicja moja męska została w najwyższym stopniu podrażniona. Przysięgłem sobie, że muszę Jej dorównać. Nie będziemy się wlekli w ogonie wyników sławnej płci pięknej. Cztery lata potem stanął na najwyższym stopniu podium.
Janusz Kusociński jest pierwszym w historii polskiego olimpizmu biegaczem długodystansowym, który zdobył medal na Igrzyskach Olimpijskich. W 1932 roku, w Los Angeles w biegu na 10 000 metrów wygrał złoty medal.
Na zdjęciach z Los Angeles jak i na innych fotografiach rzadko kiedy się uśmiecha. Jeśli już to uśmiech jest nieśmiały, raczej wymuszony. Dużo częściej ma minę srogą. Spogląda spod gęstych brwi w obiektyw. Ostrości jego twarzy dodaje charakterystyczny orli nos i wydatna szczęka.
Może kiedy robiono to zdjęcie trawiła go myśl o tym, że jego zwycięstwo jest niepełne, nie takie jak sobie wymarzył? Zdobył złoty medal, ale nie pokonał swojego największego rywala i mistrza, Paavo Nurmiego. Tuż przed biegiem Fin został zdyskwalifikowany za złamanie zasad amatorstwa.
Choć Kusociński będzie biegał szybciej niż Nurmi i zwyciężał z jego rodakami, to już nigdy nie zmierzy się w bezpośredniej walce i nie wygra z “Latającym Finem”. A udało się to przecież jego śmiertelnemu wrogowi Stanisławowi Petkiewiczowi…
Biegacz z przypadku
Zacznijmy jednak od początku. Bez wątpienia największy i najbardziej utytułowany polski biegacz II Rzeczpospolitej mógł biegaczem nie zostać.
Jego zasadniczy ojciec, Klemens Kusociński sportu nie poważał. Chciał mu dać jak najlepsze wykształcenie. Krnąbrny syn jednak uczyć się nie chciał. “Skoro tak lubisz wieś i świeże powietrze, to zrobimy z ciebie ogrodnika” – stwierdził i posłał młodego Janusza do Państwowej Średniej Szkoły Ogrodniczej. Matka przyszłego mistrza mawiała o sportowej pasji syna: “I co ci z tego, zdrowie stracisz, nerwy poharatasz i tyle”.
Przy tak niechętnie nastawionej rodzinie trudno było spodziewać się, że Kusociński kiedyś sięgnie po najwyższe laury sportowe. Dlatego pasję sportową początkowo rozwijał w tajemnicy przed wszystkimi. Rano wyjeżdżał z Ołtarzewa, gdzie mieszkał, szedł na zajęcia szkolne, a potem grał w piłkę nożną.
Tak trafił do Robotniczego Towarzystwa Sportowego “Sarmatia”. Gdyby nie przypadek, pewnie nigdy nie zająłby się bieganiem. W pierwszym oficjalnym biegu wystartował w 1926 roku, w sztafecie. Pobiegł, bo potrzebne było zastępstwo.
A jak już się za coś wziął, chciał być najlepszy. Dlatego przenisół sie do Warszawianki. W Sarmatii nie miał dostępu do masażu. W Warszawiance, gdzie trenowały ówczesne słąwy polskiego sportu czekał na niego zabiegi odnowy na modłę fińską – masaże, łaźnia.
W latach 20-tych cały świat naśladował Finów. Sportowcy, szczególnie biegacze, z krainy Tysiąca Jezior byli najlepsi na świecie. Cały świat zachwycał sie Paavo Nurmim, małomównym Finem, który na paryskich igrzyskach w 1924 roku zdobył 5 złotych medali. Wygrał każdą konkurencję, w której wystartował.
Na Fina z podziwem patrzył również Kusociński. Nurmi był najpierw jego mistrzem, a potem rywalem, z którym pragnął wygrać najbardziej.
Następca Freyera
W 1928 roku “Kusy” trenował już w grupie drugiej rezerwy olimpijskiej. Prowadził go Aleksander Klumberg-Kolmpere, estoński dziesięciobiosta zakontraktowany w Polsce przez PZLA. Zauważył w Januszku, jak go nazywał, ogromny talent i aplikował mu bardzo ciężki trening. Kusociński mimo że na igrzyska się nie zakwalifikował, to zdołał pobić kilka rekordów Polski, w tym rekord na 5000 metrów.
Dwa tygodnie po tym, jak zapisał się w tabeli rekordów, Kusociński podczas międzynarodowego meczu lekkoatletycznego przeciwko Czechosłowacji poprawił swój wynik. Do mety dobiegł przed Romanem Sawarynem z Pogonii Lwów i Rudolfem Taubelem z czasem 15:34.0. Polska wygrała spotkanie jednym punktem!
To nie był koniec. Kusociński w 1928 roku pobił rekord kraju raz jeszcze, w Wilnie. Do mety dobiegł z czasem 15.17.8. Takie osiągnięcie nie mogło przejść bez echa. Po raz pierwszy trafił na czoło Przeglądu Sportowego. O objawieniu reprezentanta Warszawianki pisano: “Grono naszych mistrzów powiększyło się o młody, lecz już obecnie światowej miary talent Kusocińskiego”.
Szybko Janusza Kusocińskiego zaczęto przyrównywać do Alfreda Freyera, wielokrotnego mistrza Polski, który rok wcześniej zginął tragicznie w pożarze. Żałowano, że obu panom nigdy nie będzie dane zmierzyć się na bieżni.
“Ja zawsze przed panem”
Miesiąc przed tym jak Kusociński triumfował w Wilnie, do Polski na stałe przyjechał Stanisław Petkiewicz. Znany na arenie międzynarodowej długodystansowiec, który na Igrzyskach w Amsterdamie wywalczył dla Łotwy siódme miejsce w biegu na 5000 metrów, na zaproszenie PZLA przeniósł się na stałe z Rygi do Warszawy. Odtąd miał reprezentować Polskę. Z pochodzenia był Polakiem. Odtąd też stał się klubowym kolegą Kusocińskiego i jego śmiertelnym wrogiem.
“Jeśli ktoś chce mówić o Kusocińskim, nie wolno mu zapomnieć o rywalizacji tego wielkiego biegacza z Petkiewiczem, o tej rywalizacji, która podniecała “Kusego” do coraz większych wysiłków i poświęceń, a równocześnie wzbudzała uczucia po prostu patologicznie wrogie” – wspomina po latach Wojciech Trojanowski, dziennikarz sportowy.
Skąd wzięła się ta osobista niechęć? Może z tego, że już podczas pierwszego starcia obu biegaczy Petkiewicz zamiast przegrać z honorem, czując, że nie wygra z Kusocińskim, zszedł z trasy 100 metrów przed metą?
Sam Kusociński w książce “Od palanta do Olimpjady i klika lat później…” jako pierwszy afront brzemienny w skutkach dla polskiego sportu odczytał sytuację z biegu na 3000 metrów, który odbył się w październiku 1928 roku na stadionie Orła, na warszawskim Grochowie. Przyszły mistrz olimpijski, który zmęczony już był sezonem i do biegu niezbyt dobrze przygotowany – odbywał służbę wojskową – miał zaproponować Petkiewiczowi, żeby pobiegli nie forsując tempa.
Petkiewicz wyniośle odmówił koledze i od początku biegu narzucił mordercze tempo. “Kusy” wcale nie zamierzał dać za wygraną i co rusz wychodził na prowadzenie. Ostatecznie wygrał “Petek”. “Teraz już ani on, ani ja nie ukrywaliśmy wzajemnej niechęci” – wspominał potem Kusociński.
Rywalizacja z bieżni, która miała zbawienny wpływ na polskie bieganie długodystansowe przeniosła się również na życie towarzyskie. Kusociński unikał raczej konfrontacji poza bieżnią, natomiast Petkiewicz do niej dążył. Wchodził na przykład do kina na ten sam seans, siadał przed rywalem i mówił: “Ja zawsze przed panem”. Takie zachowania doprowadzały Kusocińskiego do białej gorączki i motywowały do jeszcze cięższej pracy.
Rok 1929 należał zdecydowanie do Petkiewicza. “Styl wprost idealny, przypominający Nurmiego i Ritolę”. “Umięśnienie wspaniałe. Typowe nogi długodystansowca o świetnie wyrobionych łydkach. Długie, elastyczne ścięgna, wąska, wypukła klatka piersiowa, serce niezmordowane o pulsie 52.” Pisały o nim gazety.
“Kusy” w tym czasie służył w wojsku. Trudno było mu łączyć reżim treningowy z obowiązkami rekruta. W międzyczasie przypałętała się kontuzja, z którą borykał się przez cały rok. Jeśli startował, to przegrywał z Petkiewiczem. Sława “następcy Freyera” nieco przycichła. To był trudny okres i nie wiadomo jakby się zakończył, gdyby panowie nie spotkali się przypadkiem w kancelarii Ośrodka Wychowania Fizycznego. Petkiewicz przechodząc obok Kusocińskiego, potraktował go jak powietrze. Nie tylko nie przywitał się, ale nawet na niego nie spojrzał. Lepszej motywacji do treningu Kusy nie potrzebował.
A ta jednak przyszła pod koniec sezonu w 1929 roku, bowiem do Polski zawitał Paavo Nurmi. Fin postanowił wystartować w zawodach AZS-u. Na trybunach stadionu w Parku Skaryszewskim zgromadziła się cała Warszawa. Wszyscy chcieli zobaczyć pojedynek między Petkiewiczem a “Latającym Finem”. Obserwował go również Kusociński.
Na jego oczach doszło do czegoś niezwykłego. Otóż bieg na 3000 metrów wygrał o włos Petkiewicz. O tym zwycięstwie pisał cały świat.
“Puolan Nurmi”
Całą zimę Kusociński spędził na intensywnym treningu wytrzymałościowym. Biegał po Łazienkach, gdzie dostał posadę ogrodnika. Biegał pod górę i po śniegu. Robił co mógł, żeby wrócić do formy.
Kiedy przyszedł sezon 1930 roku, przyszły mistrz olimpijski był w bardzo dobrej formie. Z biegu na bieg udowadniał, że to on jest najlepszym biegaczem w kraju. Jako pierwszy Polak w historii zszedł poniżej 15 minut w biegu na 5000 metrów. Podczas trójmeczu bałyckietgo wygrał w ciągu dwóch dni cztery biegi – na 800, 1500, 5000 i 10 000 metrów, a na mistrzostwach Anglii w silnie obsadzonym biegu zajął czwarte miejsce.
Kiedy gruchnęła wiadomość, że w październiku do Polski przyjedzie znowu Nurmi, spośród polskich biegaczy to Kusociński był faworytem do pokonania Fina.
Bieg na stadionie Legii na 5000 metrów zakończył się bez sensacji. Zwyciężył Nurmi, ale nie bez trudu. “Kusy” zmusił go do wielkiego wysiłku, co spotkało się z uznaniem najlepszego biegacza na świecie.
W roku przedolimpijskim, najbardziej intensywnym w całej karierze Kusociński tylko potwierdził swoją dominację na arenie krajowej. Zostawił Petkiewicza daleko w tyle. “Petek” częściej niż zwykle schodził z bieżni, aby nie przegrać z rywalem.
Kusocińskiego zauważyła też zagraniczna prasa. Kiedy pojechał pierwszy raz do Finlandii, tamtejsze gazety nazwały go “Puolan Nurmi”, czyli “Polskim Nurmim”. Dla “Kusego” nie było większego komplementu.
Wkrótce doszło do jeszcze jednego starcia tego polskiego z prawdziwym Nurmim. Fin do Polski przyjechał po raz trzeci. Wszyscy po cichu liczyli na sensację. Jeśli nie teraz, to kiedy? Kusociński niczego bardziej nie pragnął niż tego zwycięstwa, był w doskonałej formie, a Finowi lat nie ubywało.
W obu biegach – pierwszym i rewanżowym Nurmi był lepszy. Raz Kusociński przyjął złą taktykę i pozwolił na ostatniej prostej wyprowadzić Finowi zwycięski kontratak. Za drugim razem panowie wpadli na metę równocześnie, ale Fin wygrał bieg na 5000 metrów o pierś.
Tydzień później Kusy wziął rewanż na rodaku Nurmiego, Virtanenie i łatwo wygrał z nim w biegu na 3000 metrów. W rewanżu “odstawił” go na 25 metrów.
Złote Los Angeles
Przyszedł w końcu rok 1932. Kusociński prezentował świetną formę. Zanim wyjechał na Igrzyska Olimpijskie, zdążył pobić dwa rekordy świata, w tym jeden należący do Nurmiego – na 3000 metrów. “Kusociński jest największym i najgroźniejszym naszym przeciwnikiem na świecie” – tak skomentował wyczyny Polaka Lauri Lehtinen, jeden z fińskich biegaczy, głównych pretendentów do złota na IO. Zawodnik Warszawianki doskonale o tym wiedział. Do Miasta Aniołów jechał, aby zdobyć złoto i pokonać Nurmiego.
Z koalicją fińskich biegaczy Kusy spotkał się już na Mauretanii, francuskim liniowcu, którym przebył Atlantyk w podróży do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Spędzał z nimi mnóstwo czasu. “Mimo że porozumiewamy się jedynie na migi, stale prawie biorę udział w ich grach i zabawach” – pisał w Przeglądzie Sportowym najlepszy polski długodystansowiec. Nie zapominał również o treningu. Ćwiczył dwa razy dziennie.
Do Los Angeles przybył wcześniej niż pozostali polscy sportowcy. Zdążył się zaaklimatyzować, zwiedzić kraj, nie zapominając przy tym o przygotowaniach do startu. Bardzo liczył na to, że w końcu uda mu się wygrać z Nurmim, z którym nawiązał bliższą znajomość podczas rejsu.
Tuż przed startem gruchnęła wiadomość, że Nurmi złamał zasady amatorstwa w sporcie i zostaje dożywotnio zdyskwalifikowany. Kusociński o mało się nie popłakał.
31 lipca 1932 roku o godzinie 16:30 na wystrzał startera rywalizację o złoto w biegu na 10 000 metrów rozpoczęło 18 biegaczy. Polak nie dał im żadnych szans. Drugiego Fina Volmari Iso-Hollo zostawił za sobą jakieś 10 metrów. Zdublował też Niemca Maxa Syringa.
Zwycięstwo Polaka zrodziło się bólach. Źle dobrał obuwie. “Palce pokryte pęcherzami nabrzmiałymi wodą i krwią, pięty odbite tak boleśnie, że dotknąć ich nie można” – taki obraz przedstawiały stopy Kusocińskiego według Jana Edrmana z Przeglądu Sportowego, specjalnego wysłannika na IO w Los Angeles.
Ból był jednak niczym przy złotym medalu i artykule Helsingin Senomat. Fińska gazeta napisała, że już nie tylko Polska, a świat ma nowego Nurmiego po południowej stronie Bałtyku.
Post Scriptum:
Kusociński w 1939 roku wziął udział w obronie Warszawy. Uważał to za swój obowiązek. Działał w konspiracji. W marcu 1940 roku został aresztowany przez Gestapo. Bity i torturowany nikogo nie wydał. 21 czerwca tego samego roku został rozstrzelany w Palmirach.
autor: Paweł Jeleniewski