Biegamy dla kondycji. Dla dobrego samopoczucia. Dla ładnej sylwetki. To oczywiste. Ale ilu z nas biega dla… sławy?
Wiem, że zaprzeczycie. Jasne. Dla jakiej sławy, przecież biegamy wyłącznie dla siebie, bo to mądrze i zdrowo, a poza tym przecież wpisuje się idealnie w trend bycia fit. Ha! Trend. Mam Was.
Niemal każdy z nas jako dziecko chciał być sławny. Pochwalić się swoimi osiągnięciami, zrobić coś wyjątkowego, zasłużyć na podziw. Nie każdemu pisana kariera aktorska, napisać książkę nie tak łatwo, a nagroda Nobla sama w ręce nie wpadnie. Co nam pozostaje? Na szczęście dziś, kiedy internet jest łatwiej dostępny niż za komuny papier toaletowy, możemy robić cokolwiek, byle tylko status na fejsie zebrał wystarczająco dużo lajków.
Źródło: www.medcitynews.com
Możemy na przykład gotować. Ale jeśli nie umiemy, to też żaden problem, zdjęcie fikuśnego dania z modnej knajpy również pomoże nam zaistnieć. Możemy pyknąć sobie selfie nad morzem, na chodniku, trawniku, dowolnej ławce w parku. Jakoś zaspokoimy potrzebę pokazania się światu. Możemy zostać rodzicami – to zdecydowanie dobry sposób na zabłyśnięcie, zdjęcie dziecka w parę godzin po urodzeniu zawsze bije rekordy popularności. Zawsze też możemy zacząć biegać.
To działa. Biegacze są niezwykle wdzięczną społecznością. Jeśli tylko zgromadzisz wokół siebie wystarczająco dużo biegających znajomych – sukces gwarantowany. Czujesz się mało zauważany, niedoceniony? Ruszasz na trening, po przetruchtaniu pięciu kilometrów informujesz o tym świat i już za chwilę wiesz, że wszyscy to lubią. Zbieramy lajki jak trofea. Są naszą nagrodą i niejednokrotnie najsilniejszą motywacją. Nie ma się co oszukiwać, nie biegamy wyłącznie dla formy – wirtualne dowody sympatii i choćby pozorny podziw otoczenia uzależniają równie mocno jak endorfiny.
Chwalimy się. Dopraszamy o uwagę. Pokazujemy zrzuty z endomondo, zdjęcia zegarków, nowych butów, trasy przez las o świcie. Z dumą prezentujemy medale. Na portalach społecznościowych trwa nieustająca licytacja w kilometrach. Kto, ile, jak szybko. Polub to. Klik, klik. Robimy sobie dobrze. Budujemy ego. My – zwyczajni ludzie, ze zwyczajną pasją. Każdy z nas lubi czuć się wyjątkowy. Z moich biegających znajomych co trzeci prowadzi bloga lub przynajmniej fanpage na niebieskim portalu. W zawodach walka o wynik, na co dzień walka o uwagę.
Zastanawiałam się niedawno, czy tak duża popularność biegania byłaby możliwa w innych warunkach. Czy mielibyście zawsze chęć na trening wiedząc, że możecie go sobie najwyżej zapisać w zeszycie, dla własnych potrzeb? Czy chciałoby Wam się robić zdjęcia zaśnieżonych ścieżek, gdybyście nie mieli ich komu pokazać? Czy ruszylibyście się z domu, gdy pada lodowaty deszcz, ze świadomością, że nikt Was za to wirtualnie nie pogłaszcze po główce? Czy my – biegacze – sami przed sobą jesteśmy takimi samymi twardzielami, jak przed naszą widownią?
Nie myślcie sobie jednak, że kogokolwiek wyśmiewam czy potępiam. Bieganie to dobra moda. Znacznie lepsza niż wchłanianie telewizyjnej papki czy trening kciuka na smartfonie. Jednych motywuje coraz większa sprawność, drugich życiówki, innych kliknięcia pod zdjęciem z maratonu. Tak czy inaczej wszystkim wyjdzie to na zdrowie. Ostatecznie przecież każdy ma prawo być bohaterem, choćby tylko we własnych butach.
Kurtyna, oklaski, autografy. 24 osoby lubią to.
Autor: Karolina Frączak