Do sukcesu prowadzi wiele dróg. Mądrością zawodnika i trenera jest znalezienie tej najbardziej optymalnej dla danej osoby. Bywa, że jest ona nietypowa. Taka właśnie była w przypadku Aleksandry Niwińskiej. Jaki bieg, taka ścieżka przygotowań. Dystans 246 km z Aten do Sparty to z pewnością wyzwanie nie dla każdego a jeśli dołożymy do tego traumatyczne doznania z poprzedniej edycji… robi się jeszcze bardziej wyboiście.
Od greckiego słowa travma pochodzi dzisiejszy termin trauma oznaczający uraz, zaburzenie psychiczne wynikające z jakiejś nagłej przykrej sytuacji. Jednak samo greckie słowo oznacza po prostu ranę, skaleczenie, uraz. Dla naszego tandemu trenersko-biegowego Spartathlon był właśnie takim urazem, zadrą siedzącą w oku. Żeby dalej dobrze funkcjonować, należało ją wyjąć jak najszybciej.
Ola to aktualna wicemistrzyni świata w biegu 24-godzinnym i ani dystans, ani trasa nie stanowi dla niej jakiegoś wielkiego problemu.
W zeszłym sezonie była jedną z faworytek, liczyliśmy, że znajdzie się na podium, jednak zamiast tego w połowie trasy została zabrana do szpitala z powodu odwodnienia wywołanego ostrym zatruciem pokarmowym. Niewiadomo czy nieświadomie otworzyliśmy puszkę Pandory, czy Posejdon zatruł wodę – stało się. W tym roku należało podjąć wszelkie środki ostrożności, aby nie dopuścić do podobnych zdarzeń.
Zabezpieczenie
Oprócz formy biegowej wykuwanej na treningach i górskich obozach w Tatrach i Stanach Zjednoczonych zadbaliśmy też o… gaz pieprzowy. Zastanawiacie się, co to może mieć wspólnego z bieganiem? Otóż w Grecji sfory bezpańskich psów to chleb powszedni, w zeszłym roku jeden był bardzo agresywny i ugryzł, dlatego trzeba było dmuchać na zimne. Gdy kilometrami biegnie się samemu, w odludnym terenie nocą, to komfort psychiczny jest podstawą. Pierwsze słowo z tytułu mamy, zatem wyjaśnione. Dochodzimy do jeszcze bardziej kontrowersyjnego…
Zabraliśmy z Polski naprawdę sporo butelkowanej wody. Zarówno do mycia zębów jak również do picia na pierwszą część biegu. Tamtejsza woda z kranu pozostawia wiele do życzenia, flora bakteryjna jest inna. Podobniejsza już do tej z krajów Afryki północnej a wiadomo, co się tam dzieje z żołądkiem, gdy człowiek pojedzie na wakacje. Nie dzieje się tylko tym, którzy „odkażają”. Postanowiliśmy nie wierzyć wyłącznie tym porzekadłom i podobnie jak, przed MŚ w biegu dobowym zastosowaliśmy probiotyki, które wspomagają naturalną florę bakteryjną przewodu pokarmowego. Zabezpieczeni pod każdym względem, stwierdziłem, że „50 gram” jeszcze nikomu nie zaszkodziło i mimo, że normalnie zawodnikom kategorycznie odradzam spożywanie alkoholu, w tym przypadku spojrzałem przez palce.
Dieta mistrzów
Spartathlon to kosztowne przedsięwzięcie. Samo startowe i opłata za serwisanta to koszt rzędu 580 euro, jednak zawodnik ma w tej cenie aż pięć noclegów z wyżywieniem. 200 osób zje i niczym się nie zatruje, ale ta jedna… Postanowiliśmy, że będziemy korzystać z greckiej kuchni dopiero po dobiegnięciu do Sparty, aby mieć pewność, że do żadnych niepożądanych sytuacji nie dojdzie. Przypomniałem sobie wypowiedź naszej wybitnej pływaczki Otylii Jędrzejczak, która na pytanie, co jadła podczas igrzysk w Atenach, gdzie zdobyła złoto i dwa srebra odparła, że stołowała się w McDonald’s, z kolei Usain Bolt przyznał się, że jest uzależniony od skrzydełek z KFC a podczas całych igrzysk w Pekinie zjadł około 1000 słynnych mcnuggetsów. Oczywiście to wszystko jest niezdrowe i szanujący swoje zdrowie człowiek a już zwłaszcza sportowiec nie powinien tego jeść częściej niż okazjonalnie. Jednak, gdy „tyrałeś” to swojego wymarzonego startu i czeka cię bój na 246-kilometrowej trasie, czy igrzyskach olimpijskich warto zaufać głębokiemu tłuszczowi, który wyjałowi produkt ze wszystkich zarazków. Do popicia butelkowana cola i mamy przepis na niezdrową a zarazem bezpieczną dietę przedstartową. Jeżeli mamy możliwość przygotowywania posiłku przedstartowego w domu to standardową rzeczą będą makarony, kasze, ryże jednak, kiedy jesteśmy na wyjeździe a zostaliśmy już przez los pokarani – ryzykować nie warto. Lepiej raz zjeść niezdrowo, aby pozostać zdrowym, taki paradoks.
7:00
Ateny o tej porze jeszcze nie są wybudzone, bo Grekom nigdzie się w życiu nie spieszy. Jednak w ostatni piątek września pod Akropolem zbiera się niemal 400 biegaczy, aby pobiec do Sparty, do pomnika króla Leonidasa i tego dnia wszystko odbywa się punktualnie. Dla Spartathlończyków to godzina zero. Dla serwisantów początek nerwów, obgryzania paznokci oraz ciężkiej, wytężonej pracy, aby maksymalnie w dozwolony sposób pomóc biegaczowi.
Zaczęło się zgodnie z planem. Powoli. Spokojnie. Bez korzystania z punktów odżywczych organizatorów – tylko cola i izotonik rozrobiony z polską wodą pociągany z bukłaka. I tak mijały kolejne kilometry aż nagle na horyzoncie pojawiła się Ola i… biegnący za nią pies. Po chwili okazało się, że to suczka i że ma przyjazne zamiary. Postanowiła sobie wyjść na przebieżkę i przez 20 km biegła sobie tuż za plecami Oli. Zamiast nerwów był filmik i pamiątkowe zdjęcie i ruszyliśmy dalej ku przygodzie.
Grecja to kraj upalny i słoneczny przez większą część roku. Nawet pod koniec września temperatury rzędu 30-35 stopni nikogo specjalnie nie dziwią. Chcąc wystartować trzeba się po prostu z tym liczyć. Od 50-60 km robi się naprawdę gorąco a chłodniej robi się dopiero na godzinę przed zachodem słońca. Trenowaliśmy w temperaturach o wiele wyższych, dlatego anomalia pogodowa, którą zastaliśmy na miejscu nie była okolicznością sprzyjającą. Było wiadomo, że bieg będzie niezwykle szybki, że padną rekordy i element, który mógłby wyeliminować część stawki, albo mocno osłabić, czyli upał, występować nie będzie. Było 22-23 stopnie, do tego wietrznie i pochmurno – idealnie, ale gdy szykujesz się na żar i spiekotę może Ci się wydawać, że praca poszła na marne. Grecka oliwa okazała się, jednak tym razem sprawiedliwa i wszystko układało się coraz lepiej na poszczególnych punktach kontrolnych. Ola z żelazną konsekwencją pilnowała założonego tempa, nie sugerując się tym, co robią rywalki. Po 80 km była na 9 pozycji bez najmniejszych problemów żołądkowych. Rok wcześniej już na tym etapie wyścigu sytuacja wyglądała dramatycznie, zatem można było odetchnąć z ulgą. Specyficzne „zabiegi” przed biegiem przyniosły pożądany skutek. Zyskując spokój, zyskiwała kolejne pozycje, co kilka-kilkanaście kilometrów doganiając następną rywalkę.
Na trasie Spartathlonu, który w 95% procentach jest biegiem asfaltowym usianym podbiegami, (ale nie podejściami) należy wspiąć się na przełęcz Sangas. To 160 kilometr na trasie. Dopiero od tego etapu zaczyna się prawdziwy wyścig. Ola miała spróbować (przy dobrym samopoczuciu) zaatakować miejsce na podium dopiero na tym fragmencie biegu. Zrobiło się zimno, siąpił deszcz, zajmowała 4. pozycję a po piętach deptała jej 5. zawodniczka z Chorwacji. Po zbiegu z przełęczy okazało się, że już deptać przestała a strata do podium zmalała do 14 minut. Co kilometr 20-30 sekund mniej i mniej i mniej… aż wreszcie po 20 kilometrach pościgu w ciemnościach dwa światełka czołówek były już bardzo blisko siebie. Ola wyszła na 3 miejsce i nie oddała już tej lokaty aż do pomnika Leonidasa. Ostatnia prosta, biało-czerwona flaga, tradycyjny pocałunek w sandał króla, łzy szczęścia oraz łyk wody podawany przez ubrane w starożytne stroje Spartanki – to nagroda za 246-kilometrowy trud, miesiące przygotowań, setki godzin treningów.
Każdemu biegaczowi oraz każdemu trener życzę takich emocji. Emocji niewycenianych na giełdzie, w żadnej walucie, emocji epickich, szlachetnych. To coś niepowtarzalnego, niemającego zamiennika. Smakuje niczym nektar i ambrozja, ale wyłącznie, dlatego, że najpierw trzeba było pokonać tak wyboistą i niekonwencjonalną drogę. Bez mapy, bez GPSa, bez przewodnika, należało wytyczyć własny szlak.