Biegacze oszuści, czyli na skróty

Niemal każda trasa biegu obfituje w zakręty. Dla niektórych to świetny moment, by choć o metr skrócić sobie drogę…

Tak, dziś będzie o oszukiwaniu. Nie ma co ukrywać, środowisko biegowe jest idealnym i dość dokładnym odzwierciedleniem całego społeczeństwa. Biegają starsi i młodsi, mężczyźni i kobiety, ładni i brzydcy, wysocy i niscy, uczciwi i nieuczciwi. Nieco na przekór tendencji do idealizowania biegaczy jako fajnych, uśmiechniętych i życzliwych ludzi, włożę kij w mrowisko i powiem to wprost – nie wszyscy tacy są.

Sama biegam amatorsko, zdecydowanie bardziej dla pozytywnych wrażeń i dobrego samopoczucia, niż wyśrubowanych wyników. Startuję w różnych zawodach, w imię zbierania doświadczeń, wrażeń, testowania swoich możliwości na różnych dystansach lub w ciekawych okolicznościach przyrody. A ponieważ nie biegam szybko, mam czas na obserwacje. I przykro mi to stwierdzić, kochani idealiści, lecz najprostszą metodę skrócenia sobie trasy, jaką jest ścinanie zakrętów, stosuje przynajmniej połowa uczestników każdych zawodów.

zawodybiegowe3

Fot. Zawody biegowe

Przebieganie po chodniku, trawniku, przed słupem, zamiast za nim – to norma. Tu się urwie metr, tam trzy… Na całej trasie – szczególnie jeśli jest długa – można uzbierać niezły zapas. A przecież doskonale wiemy, że już 50 metrów potrafi zamieszać w wynikach. Patrzę czasem, jak na zakrętach zagęszcza się tłumek, ledwo mieszcząc się w swoim upatrzonym skrócie i zastanawiam się, po co? Dla tych kilku sekund, o których i tak będą wiedzieli, że nie dzięki szybkości je urwali, ale dzięki ominięciu śmietnika, gdy nikt nie widział? Warto, naprawdę?

Druga strona medalu – dość dosłownie – to trofea zdobyte „na skróty”. Ręcznie wpisane lub skopiowane od kogoś treningi, medale kupione za parę groszy na targu staroci. I znów pytam: po co? Żeby kolekcja więcej ważyła, żeby podziw w oczach znajomych był większy? Czy to naprawdę daje jakąkolwiek satysfakcję i nie pozostawia niesmaku? Czy takie udawane osiągnięcia mogą cieszyć? Ja rozumiem, że taniej kupić na Allegro kawałek blaszki, niż pakiet startowy. Ale czy można w ten sposób zmierzyć wartość biegania?

Nie mam zamiaru tego oceniać. Prawda jest taka, że w ten sposób najbardziej można oszukać siebie. Tak jak skopiowany trening nie poprawi nikomu kondycji, tak przebiegnięty na skróty na maraton może nie być maratonem, tylko biegiem na 41,7 kilometra. Medal za 10 zł jest tylko kawałkiem metalu, cudzą opowieścią, jest jak impreza, po której urywa się film – wiadomo, że była, tylko wspomnień brak.

zawodybiegowe2

Fot. Zawody biegowe

Nie mam pojęcia, ilu moich znajomych biegaczy tnie zakręty, chwaląc się potem życiówkami i świętując sukcesy. Nie wiem, ilu przedłuża sobie… ego, wieszając na ścianie medale z bazaru. Chyba nie chciałabym wiedzieć. Ja też wolę postrzegać biegaczy jako fajnych i uczciwych ludzi, którzy wiedzą, że trening i bieg to inwestycja we własne ciało i swoją historię. Świadomych tego, że ważny jest każdy osobiście postawiony krok.

Swój pierwszy maraton biegłam na Mazurach. Falisty teren, nierówne podłoże, trasa bez atestu. Nierozsądny wybór, jak na debiut. Chciałam zmieścić się w 5 godzinach. Skończyłam z wynikiem 5:01:08. GPS pokazał 43 kilometry. Mogłam gdzieś urwać parę metrów – zakrętów nie brakowało, świadków nie było. Dystans i tak by się zgadzał. Ale wiecie co? Szampan byłby wtedy gorzki, a słowa „Ukończyłam maraton” nie przeszłyby mi przez gardło. I powiem szczerze: nie jestem z tego wyniku dumna. Ale jestem dumna z siebie. To mi wystarcza.

Autor: Karolina Frączak

zawodybiegowe1

Fot. Zawody biegowe